poniedziałek, 2 czerwca 2008

Dziękuję za wiadomość i zdjęcia, dodam że ludzie Ci próbują wsiąść do pociągu już przeładowanego (zalecam powiększenie zdjęć, tzn. kliknięcie na nie).



witam
jestem Marek K. i mialem okazje zrobic 2 zdjecia, jak wygladal peron w bialymstoku w pociagu relacji suwalki-warszawa 4 maja (tak to pewnie ten pociag opisany w blogu, gdzie w B-stoku dostawiono 1 wagon, a konduktorka nie zmiescila sie i jechala z maszynista (ponoc, bo nie wiem)).

odwiozlem tam znajomego na pociag do wawy, na szczescie wsiadl drzwiami, a nie przez okno, jak to w tylnej czesci pociagu bylo.

dodam, ze jechalem w takich samych warunkach 4 listopada 2007 w pociagu tej samej relacji. sytuacja wygladala indentycznie, jak opisana w blogu http://koszmarwpociagu.blogspot.com/2008/05/zrbmy-co.html
pociag, ktory wjezdza na peron w bialymstoku mial juz zajete wszystkie miejsca siedzace i juz czesc ludzi stala.

i najbardziej idiotyczna rzecz z ta relacja zwiazana:
przez megafony na peronie krzyczano, cytuje: "PROSZĘ NIE ROBIĆ SZTUCZNEGO TŁUMU" (listopad 2007).

pozostawie to bez komentarza

pozdrawiam
Marek K.

piątek, 16 maja 2008

nieludzkie wrunki przewożenia ludzi przez PKP

4 maja wszystkie media informowały o powracających z długiego weekendu kierowcach, że są korki, że trzeba długo stać, że nie ma dróg. Taka sytuacja ma miejsce po każdych wolnych dniach większości społeczeństwa. Jednak nikt nigdy nie wspomniał o tych, którzy nie podróżują samochodami, studentach, emerytach, rodzinach bez samochodu i wielu innych osobach. Należę do tej grupy i korzystam z usług PKP. To, co się dzieje w pociągach, które wiozą ludzi wracających z odpoczynku jest również godne uwagi. Zwłaszcza, że nie są to jednorazowe incydenty, a cyklicznie powtarzające się od wielu lat po świętach i długich weekendach zdarzenie.

W niedzielę po majówce miałam nieprzyjemność jechać pociągiem z Suwałk do Warszawy. Pani w Augustowie sprzedała mi bilet oraz wielu innym ludziom mimo tego, że nie było już dla nas miejsc nawet stojących. Byłam przygotowana na to że będę musiała stać w ścisku przez 5 godzin, ponieważ wiele razy już tak wracałam, po Wszystkich Świętych, Bożym Narodzeniu czy Wielkanocy. Miałam jednak małą nadzieję, że tym razem PKP się przygotowało i podstawiło więcej wagonów, bo jak już wyżej wspomniałam takie rzeczy dzieją się od dawna. To, co przeżyłam z innymi podróżnymi w wagonie przekroczyło jednak granice. Już w drodze do Białegostoku nie było miejsc by stać swobodnie, ludzie na stacjach upychali się na siłę, bo każdy chciał dojechać do pracy czy szkoły, a to był ostatni pociąg. Powodowało to opóźnienia. Najpierw było to śmieszne ludzie jakoś sobie radzili, siadali na podłodze czy torbach, żartowali z sytuacji. Jednak z upływem czasu nie było nawet miejsc do siedzenia na podłodze czy stania a ludzie wciąż dosiadali się na każdej stacji, mimo tego, że jadący już nie chcieli ich wpuścić, jednak po awanturach i wykłóceniu się wchodzili. Ja znalazłam wraz z innymi osobami miejsce stojące w ubikacji. Jeden mężczyzna zajął bardzo wygodne jak na te warunki siedzisko na muszli klozetowej. Miałam szczęśćcie, że mogłam stać tam, ponieważ mogłam się ruszać, czego nie dało się robić na korytarzu. W trakcie jazdy robiło się coraz bardziej duszno i nerwowo, ludzie krzyczeli na siebie wzajemnie i wyklinali PKP . Pewien pan ustąpił jedne z lepszych miejsc staruszce, która źle się poczuła, mianowicie usiadła ona na jego walizce. Nie było możliwości otworzenia okna czy wezwania pomocy, bo nie dało się gdziekolwiek przejść czy poruszyć. Na peronie widziałam młodą dziewczynę w ciąży, aż starach pomyśleć co się z nią działo. Robiliśmy co jakiś czas zmiany miejsca, aby każdy mógł, choć chwilę postać przy ubikacyjnym oknie i zaczerpnąć świeżego powietrza. W pewnym momencie w drzwiach stanął ojciec z małym chłopcem, chcącym zrobić siku. Zaistniał problem ponieważ siedem osób przebywających w toalecie nie mogło z niej wyjść bo nie było gdzie się wyjść i stanąć. Kilkuletni chłopiec nie potrafił powstrzymać potrzeby i musiał ją załatwić na oczach dorosłych mężczyzn i kobiet. Był wystraszony i zestresowany. Jednak bardziej upokarzające było, dla mnie i innych obecnych tam kobiet, to kiedy musiałyśmy być świadkiem załatwiania potrzeby fizjologicznej dorosłego mężczyzny. Wszyscy czuliśmy się jak w jakiś ekstremalnych warunkach katastrofy, staraliśmy się wspierać i pomagać sobie. Po pewnym czasie zaczęło robić się ciemno, a w wagonie nie było prądu, więc końcówkę powrotu z weekendu majowego spędziliśmy w ciemnościach, smrodzie i dusznościach gdzie inni załatwiali przy nas swoje potrzeby fizjologiczne. Skojarzenia z przewożeniem ludzi w wagonach bydlęcych do obozów zagłady nasuwały się same. Gdy ktoś zapytał czy nie ma światła by je zapalić, usłyszeliśmy odpowiedz zrezygnowanego młodego mężczyzny „nie, przecież jesteśmy tylko bydłem”. Na szczęście był to już na koniec trasy, gdyby to trwało jeszcze godzinę, zaczęłyby się omdlenia i tragedie, ponieważ nie było można nawet zawołać pomocy czy zatrzymać pociągu.

Kupiliśmy bilety, które nie powinny być nam sprzedane, zapłaciliśmy za te upokorzenia. Jest wiele poszkodowanych tak osób i równocześnie skazanych na to jeszcze raz przy następnych świętach. Przecież PKP jest w stanie przewidzieć taką sytuację, która powtarza się odkąd pamiętam. Żaden konduktor nie przeszedł przez cały czas trwanie podróży, bo nie miał jak się poruszać i zapewne rozwścieczony tłum by go okrutnie potraktował. Żałuję, że nie miałam aparatu by to udokumentować, ponieważ trudno opisać to jak nadszarpnięto nam zdrowie psychiczne i fizyczne. Po świecie Bożego Ciała również będę jechała takim pociągiem, bo nie mam samochodu a autobusów jest mało, wtedy będzie koniec czerwca, upał, ciekawe co się będzie działo tym razem, może ktoś umrze i wtedy sprawa zostanie zauważona. Nie mam już nadziei, że PKP wyciągnie wnioski z tamtej podróży i dostawi wagony czy da dodatkowy pociąg. Znowu sprzeda bilety, zarobi i upcha ludzi w warunkach w jakich przewożone jest bydło. Porównałam tę podróż do przewożenia ludzi do Auschwitz, ale wciąż trudno to sobie wyobrazić. Przytoczę więc przykład powszechnie znany wielu ludziom. Każdemu zdarzyło wracać się w upalny dzień tramwajem czy autobusem komunikacji miejskiej w ogromnym tłoku. Nie można sobie pozwolić na wyjście z autobusu, bo ma się obowiązki i trzeba dotrzeć do pracy. Tylko, że taka podróż trwa zazwyczaj kilkanaście minut a my jechaliśmy tak 5 godzin. Po wyjściu z pociągu, mimo tego, że pod dworzec podjechał mój autobus ZTM, do domu poszłam piechotą.

Joanna

środa, 14 maja 2008

http://www.mmwarszawa.pl/953/2008/5/21/skandaliczny-powrot-z-majowki?category=interwencje


http://www.wykop.pl/ramka/62306/koszmarne-warunki-w-przewozu-ludzi-w-pkp



http://www.wyhacz.pl/Wyhacz/1,88542,5207454,Makabryczny_powrot_z_majowki_pociagiem_PKP.html

irena napisała

Jechałam chyba tym samym pociągiem (ostatni z Białegostoku w niedzielę, 4 maja) - potwierdzam każde słowo. Obok nas, tuż przy toalecie, dodatkowo jechała gromada pijanych czternastolatków, do których staliśmy prawie przytuleni. Frajda zaczęła się, gdy dzieci zaczęły palić papierosy i dosiadł się kompletnie pijany, śmierdzący facet. Pociąg miał 5 wagonów. Kiedy wjeżdżał na dworzec Warszawa Wschodnia, z peronu słychać było, jak ludzie wykrzykują: "O ja pier****!" na widok glonojadów w pociągu, głowa przy głowie. W wagonie przez cały czas było ciemno, dopiero na Wschodnim, na jakieś 10 sekund, włączono światło. Najzabawniejsze, że na Wschodnim pociąg z Białegostoku był łączony z pociągiem z Łukowa (połączony pociąg jechał dalej do Szczecina). Pociąg z Łukowa - z małego przecież miasteczka - miał wagonów przynajmniej 7 i był prawie pusty. To przecież świetny pomysł - może następnym razem, np na Boże Narodzenie, z Łukowa będzie 11 wagonów, a z Białegostoku - 1, i tak po połączeniu wyjdzie dwunastowagonowy pociąg do Szczecina, więc co za różnica, prawda PKP? Panie kierownik pociągu i konduktorzy mieli szczęście, że nie przeszli się po wagonach (zresztą i tak nie mieliby jak, tak było ciasno). Oberwałoby się im, sama bym im chętnie dołożyła. To byłby chyba lincz, pasażerowie byli tak wściekli. Rozmawiałam z pasażerami, którzy wsiedli przed Białymstokiem. Okazało się, że zarówno pasażerowie, jak i konduktorzy, prosili panią kierownik pociągu, aby skontaktowała się ze stacją Białystok w sprawie tłoku i dołączenia dodatkowych wagonów. Pani kierownik mimo licznych próśb tego nie zrobiła. Oj, gdyby w końcu pojawiła się w tym wagonie, przytrzymalibyśmy ją, aby postała przytulona do kibelka i pijanych bachorów, nie mogąc się ruszyć.

(jeśli jest ktoś kto jechał tym pociągiem to proszę o kontakt blog.pkp@gmail.com)

poniedziałek, 12 maja 2008

zróbmy coś

niech każdy ktogo spotkała podobna sytuacja napisze o tym do rzecznika praw konsumenta
warszawa@uokik.gov.pl
http://e-konsument.pl/rzecznik.htm

oraz skargę do PKP
http://www.pr.pkp.pl/reklamacje--skargi--wnioski.html
info@pr.pkp.pl


może następnym razem potraktują nas jak ludzi

opisujcie swoje historie

4 maja wszystkie media informowały o powracających z długiego weekendu kierowcach, że są korki, że trzeba długo stać, że nie ma dróg. Taka sytuacja ma miejsce po każdych wolnych dniach większości społeczeństwa. Jednak nikt nigdy nie wspomniał o tych, którzy nie podróżują samochodami, studentach, emerytach, rodzinach bez samochodu i wielu innych osobach. Należę do tej grupy i korzystam z usług PKP. To, co się dzieje w pociągach, które wiozą ludzi wracających z odpoczynku jest również godne uwagi. Zwłaszcza, że nie są to jednorazowe incydenty, a cyklicznie powtarzające się od wielu lat po świętach i długich weekendach zdarzenie.

W niedzielę po majówce miałam nieprzyjemność jechać pociągiem z Suwałk do Warszawy. Pani w Augustowie sprzedała mi bilet oraz wielu innym ludziom mimo tego, że nie było już dla nas miejsc nawet stojących. Byłam przygotowana na to że będę musiała stać w ścisku przez 5 godzin, ponieważ wiele razy już tak wracałam, po Wszystkich Świętych, Bożym Narodzeniu czy Wielkanocy. Miałam jednak małą nadzieję, że tym razem PKP się przygotowało i podstawiło więcej wagonów, bo jak już wyżej wspomniałam takie rzeczy dzieją się od dawna. To, co przeżyłam z innymi podróżnymi w wagonie przekroczyło jednak granice. Już w drodze do Białegostoku nie było miejsc by stać swobodnie, ludzie na stacjach upychali się na siłę, bo każdy chciał dojechać do pracy czy szkoły, a to był ostatni pociąg. Powodowało to opóźnienia. Najpierw było to śmieszne ludzie jakoś sobie radzili, siadali na podłodze czy torbach, żartowali z sytuacji. Jednak z upływem czasu nie było nawet miejsc do siedzenia na podłodze czy stania a ludzie wciąż dosiadali się na każdej stacji, mimo tego, że jadący już nie chcieli ich wpuścić, jednak po awanturach i wykłóceniu się wchodzili. Ja znalazłam wraz z innymi osobami miejsce stojące w ubikacji. Jeden mężczyzna zajął bardzo wygodne jak na te warunki siedzisko na muszli klozetowej. Miałam szczęśćcie, że mogłam stać tam, ponieważ mogłam się ruszać, czego nie dało się robić na korytarzu. W trakcie jazdy robiło się coraz bardziej duszno i nerwowo, ludzie krzyczeli na siebie wzajemnie i wyklinali PKP . Pewien pan ustąpił jedne z lepszych miejsc staruszce, która źle się poczuła, mianowicie usiadła ona na jego walizce. Nie było możliwości otworzenia okna czy wezwania pomocy, bo nie dało się gdziekolwiek przejść czy poruszyć. Na peronie widziałam młodą dziewczynę w ciąży, aż starach pomyśleć co się z nią działo. Robiliśmy co jakiś czas zmiany miejsca, aby każdy mógł, choć chwilę postać przy ubikacyjnym oknie i zaczerpnąć świeżego powietrza. W pewnym momencie w drzwiach stanął ojciec z małym chłopcem, chcącym zrobić siku. Zaistniał problem ponieważ siedem osób przebywających w toalecie nie mogło z niej wyjść bo nie było gdzie się wyjść i stanąć. Kilkuletni chłopiec nie potrafił powstrzymać potrzeby i musiał ją załatwić na oczach dorosłych mężczyzn i kobiet. Był wystraszony i zestresowany. Jednak bardziej upokarzające było, dla mnie i innych obecnych tam kobiet, to kiedy musiałyśmy być świadkiem załatwiania potrzeby fizjologicznej dorosłego mężczyzny. Wszyscy czuliśmy się jak w jakiś ekstremalnych warunkach katastrofy, staraliśmy się wspierać i pomagać sobie. Po pewnym czasie zaczęło robić się ciemno, a w wagonie nie było prądu, więc końcówkę powrotu z weekendu majowego spędziliśmy w ciemnościach, smrodzie i dusznościach gdzie inni załatwiali przy nas swoje potrzeby fizjologiczne. Skojarzenia z przewożeniem ludzi w wagonach bydlęcych do obozów zagłady nasuwały się same. Gdy ktoś zapytał czy nie ma światła by je zapalić, usłyszeliśmy odpowiedz zrezygnowanego młodego mężczyzny „nie, przecież jesteśmy tylko bydłem”. Na szczęście był to już na koniec trasy, gdyby to trwało jeszcze godzinę, zaczęłyby się omdlenia i tragedie, ponieważ nie było można nawet zawołać pomocy czy zatrzymać pociągu.

Kupiliśmy bilety, które nie powinny być nam sprzedane, zapłaciliśmy za te upokorzenia. Jest wiele poszkodowanych tak osób i równocześnie skazanych na to jeszcze raz przy następnych świętach. Przecież PKP jest w stanie przewidzieć taką sytuację, która powtarza się odkąd pamiętam. Żaden konduktor nie przeszedł przez cały czas trwanie podróży, bo nie miał jak się poruszać i zapewne rozwścieczony tłum by go okrutnie potraktował. Żałuję, że nie miałam aparatu by to udokumentować, ponieważ trudno opisać to jak nadszarpnięto nam zdrowie psychiczne i fizyczne. Po świecie Bożego Ciała również będę jechała takim pociągiem, bo nie mam samochodu a autobusów jest mało, wtedy będzie koniec czerwca, upał, ciekawe co się będzie działo tym razem, może ktoś umrze i wtedy sprawa zostanie zauważona. Nie mam już nadziei, że PKP wyciągnie wnioski z tamtej podróży i dostawi wagony czy da dodatkowy pociąg. Znowu sprzeda bilety, zarobi i upcha ludzi w warunkach w jakich przewożone jest bydło. Porównałam tę podróż do przewożenia ludzi do Auschwitz, ale wciąż trudno to sobie wyobrazić. Przytoczę więc przykład powszechnie znany wielu ludziom. Każdemu zdarzyło wracać się w upalny dzień tramwajem czy autobusem komunikacji miejskiej w ogromnym tłoku. Nie można sobie pozwolić na wyjście z autobusu, bo ma się obowiązki i trzeba dotrzeć do pracy. Tylko, że taka podróż trwa zazwyczaj kilkanaście minut a my jechaliśmy tak 5 godzin. Po wyjściu z pociągu, mimo tego, że pod dworzec podjechał mój autobus ZTM, do domu poszłam piechotą.

Joanna